
Wysłany: 2020-09-24, 14:45
- Dlatego dobrze, że my potrafimy zauważyć zagrożenia większe niż druga część podwórka. Dzięki temu możemy zbudować coś, co przetrwa. Przynajmniej tak mi się wydaje. - uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie - Tak, jak powiedziałaś, niektórym klapki z oczu trzeba pościągać, ale w międzyczasie zanim uda nam się to zrobić trzeba wypracować jakąś metodę by ochronić tych, do których jeszcze nie dotarliśmy. - odpowiedziałem już bardziej rzeczowo.
Powoli traciłem swoje beztroskie, szczęśliwe, a miejscami głupkowate zachowanie. Słoneczko, którym jestem na co dzień teraz zachodziło, a zaczynały się pokazywać pierwsze oznaki mojego prawdziwego wieku. Fizycznie może nic się nie zmieniło, aczkolwiek mimika przypominała teraz tego weterana służb specjalnych. Osobę, która przeżyła więcej niż niektórzy Podziemni swego czasu. Byłem w pełni świadom horrorów konfliktów. Zbrojnych i nie tylko. Może wyglądałem na radosnego, młodego wilka, jednak moja maniera mówiła teraz zupełnie co innego. Nie mogłem się wiekowo oczywiście równać z wampirzycą, jednak zdobyłem już swój bagaż doświadczeń.
Wysłuchałem słów Estery, które rzeczywiście nie stawiały Azylu w najlepszym świetle. Ciągłe zmiany przywódców oraz ich zniknięcia zdawały się być jakimś fatum na naszej rasie w tym mieście. Nigdy nie mieszałem się w ich politykę. Ledwo byłem częścią ich watahy. Przewijałem się gdzieś w cieniu, bo prawda jest taka, że nie radzę sobie z czymś, co mógłbym nazwać rodziną. To nie było dla mnie. Nie miałem z tym związanych zbyt dobrych wspomnień. Teraz... Wilki są w rozsypce. Dlatego i tylko dlatego zacząłem brać sprawy w swoje ręce. To dla mnie naprawdę żadna przyjemność.
- Moja propozycja została wysunięta w taki, a nie inny sposób, ponieważ zdaję sobie sprawę, że jestem tutaj na straconej pozycji, a takie pakty trzeba jakoś osłodzić. Ten ciężar jestem w stanie wziąć na siebie. - westchnąłem lekko rozkładając ręce - Jeśli mam być szczery, to oni postawili mnie w tej niezręcznej sytuacji. Jestem najstarszym i najbardziej doświadczonym wilkiem w York, dlatego kiedy młodsi sobie nie radzą, musiałem wystąpić przed szereg. Nie robię tego ani z przyjemnością, ani z chęcią ani dlatego, że będę mieć z tego jakiś pożytek. Ja potrafię o siebie zadbać, pokój nie jest mi potrzebny, ale te szczeniaki tego potrzebują. Dość już zarówno twoich, jak i moich zginęło w tej bezsensownej agresji. - spojrzałem na nią całkiem poważnie wpatrując się jej głęboko w oczy.
- Jak zauważyłaś, nie jestem tutaj do końca jako członek Azylu. Pomagałem im go stworzyć, utrzymać, jednak najwyraźniej nie ma szczęścia do swoich przywódców. Nie zrozum mnie źle, Wania jest teraz liderem, a ja sam nie mam żadnych ambicji by mu to odbierać. Jeśli nie jesteś w stanie zaufać Azylowi, może byłabyś w stanie rozważyć podpisanie takiego paktu ze mną? - uśmiechnąłem się trochę niezręcznie - Jakkolwiek by to nie brzmiało, chcę po prostu zadbać o nasze szczeniaki. Jeśli wśród wszystkich niebezpieczeństw czyhających na nich w tym mieście mogę zniwelować chociaż jedno, to spróbuję to zrobić i po to tutaj jestem. Czy będzie nazywać się to Azyl, czy zupełnie coś innego, zbiorę tych, którzy będą w stanie przestrzegać pewnych reguł, a inni... Będą pozostawieni sami sobie i jeśli coś przeskrobią, obiecuję pomóc ich złapać i wymierzyć sprawiedliwość. - ostatnie słowa wypowiedziałem z grobową miną, która jasno mówiła, że zrobię, co będzie trzeba, jednak nie sprawi mi to oczywiście żadnej przyjemności.