
Wysłany: 2019-03-10, 22:05
Multikonta: Marianne, Oscar, Margot
W takim razie można było spokojnie uznać, że Jonathan również był niesamowicie ciekawską istotą. Problem z nim polegał jednak na tym, że przez lata nie wiedział kim jest, nie miał pojęcia, że został zrodzony z krwi demona, że w jego żyłach płynęła czarna posoka, która powinna wrzeć i parzyć. Był czystą nienawiścią, najprawdziwszym wyrzutem i dziełem zgnilizny. Nigdy nie myślał o tym, co czuła jego matka, gdy trzymała go na rękach, nie chciał tego wiedzieć, gdyż i tak czuł jej wściekłość, czuł to, że go nienawidzi, że się go boi, że najchętniej pozbyłaby się go jak najprędzej. Był jedynie dzieckiem, ale jednak już wtedy rozumiał, że nie jest taki jak jego starsza siostra i brat, którym było wolno nim pomiatać. Nigdy nie usłyszał ciepłego słowa, ba, właściwie nigdy nie usłyszał żadnego słowa od matki, a jej zapiekła wściekłość, jej nienawiść wylewała się na niego z każdego jej spojrzenia i gestu. Nie umiał, nawet nie chciał, jej pokochać. Skoro nie otrzymał od niej nic, co mogłoby dodać mu sił, co mogłoby spowodować, że byłby całkowicie zwyczajny, cóż był jej winien? Wyrzuciła go, gdy tylko poczuła się zbyt przerażona, gdy zdała sobie sprawę z faktu, że dłużej już nie może go ukrywać. Był wspomnieniem najmroczniejszego dnia, ale skąd miał to wiedzieć, skoro nawet nie chciała na niego spojrzeć, skoro nie chciała nawet pomyśleć o tym, że być może on również nosi w sobie swoistą skazę, bolesną zadrę, której nie był w stanie ukryć? A jej nienawiść jedynie rozbudziła w nim gniew, którego mógł i powinien się wstydzić. Był jednak tylko dzieckiem nie mającym pojęcia, kim jest i co tak złego uczynił, że zasłużył jedynie na kary i cierpienie, których nie doświadczało jego rodzeństwo. Został sam, pośród dziwnych ludzi, z dala od czegokolwiek. Nie rozumiejąc ani siebie, ani tego, co się dzieje.
Tak, był ciekaw świata i tego co go otacza, bo był również ciekaw samego siebie. Zrozumienie tego, skąd się wziął i kim właściwie był zajęło mu lata, choć oczywiście nie aż tak wiele, by liczyć je w setkach. Aczkolwiek w stosunku do tego można było mieć wątpliwości i zdaje się, że on również je miał. Coś się w nim wciąż czaiło, coś, czego nie zdołał ani odkryć, ani uwolnić, coś, co trzymał na smyczy i miał poczucie, że nie powinien jej puszczać. Nie powinien pozwalać, by to coś się wymknęło, gdyż domyślał się, że jest to najprawdziwsza ciemność, jaka zamieszkuje jego wnętrze, jaka żyje w nim od dnia poczęcia i śmierdzi zgnilizną. Zastanawiał się czasem, co wydarzyłoby się, gdyby po prostu pozwolił, by zło z niego wypełzło. Co stałoby się, gdyby pozwolił mu opuścić swe wnętrze, gdyby patrzył na własne odbicie i pozwalał, by mrok obejmował każdy jego mięsień, każdy włos i każdą najmniejszą część jego ciała. Co takiego by z niego zostało? Z niego, z Jonathana, nie z demona, jaki był jego częścią. A jaka jego część okazałaby się być równie zniszczona i zła, jak te fragmenty, jakie posiadał od swego ojca. Szczerze mówiąc - bał się tego, a jednocześnie przeczuwał, że pewnego dnia będzie musiał dowiedzieć się, kto go począł. Można było nazwać to ciekawością, jaka zżerała go od lat, od wieków już, można jednak było spokojnie powiedzieć, że Jonathan po prostu nie czuł się kompletny. Jakby były w nim elementy układanki, których nigdy nie udało się dopasować do ich miejsc i po prostu przemieszczały się po jego wnętrzu nie umiejąc stworzyć pełnego obrazu. Bo nawet nie wiedziały, jaki on jest.
Jonathan nie miał pojęcia, co spotkało jego matkę. Jego rodzinę. Nie chciał tego wiedzieć i nie chciał tego sprawdzać, bo nie miało to dla niego znaczenia. Przynajmniej tak zawsze sobie mówił, tak zawsze chciał na to patrzeć, ale jednocześnie doskonale czuł swoistą zadrę w sercu i chciał wierzyć, że spotkało ich wszystko, co najgorsze. Być może jego matka odebrała już swoją karę nosząc go pod sercem, ale czy jego siostra i brat nie powinni ponieść kary za te wszystkie ciosy, jakie mu wymierzali? Za te spojrzenia, którymi go wyniszczali? Jakaś jego część chciała wierzyć, że ich życie skończyło się w rynsztoku, skończyło się prędko i zupełnie niepotrzebnie. I to było w nim naprawdę złe. Nie umiał i nie chciał patrzeć na naprawdę szczęśliwe rodziny. Miał wtedy chęć wrzucić pomiędzy jej członków robaczywe jabłko, by poczuli gorycz i ból, by dotarło do nich, że życie nie jest tak cudowne, jak im się wydawało. Chciał czasami, by cierpieli tak, jak cierpiał on. I z tego też powodu uciekał od jakichkolwiek zobowiązań. Po co miał się w nie angażować, skoro niosły za sobą jedynie rozczarowania? Nie mówiąc o dzieciach, ale na całe szczęście tych nie mógł posiadać i była to chyba jedyna dobra rzecz, jaka dotyczyła bycia czarownikiem. Nie mógł przekazać dalej swej oleistej, śmierdzącej krwi. Był zatem, pod pewnymi względami, wybrakowanym mężczyzną, to zaś ratowało go przed kobietami pragnącymi uczynić z niego przykładnego i wiernego męża. Między innymi.
- Bo mówię o nich otwarcie - zauważył na to, a jego uśmiech nieco się poszerzył. Patrzył uważnie na Lennana doskonale wiedząc, że ten nadal się broni, ale odniósł wrażenie, że w Nocnym Łowcy zaczyna budzić się coś nowego, że dostrzega w nim jednak pierwsze nici prawdziwego zaciekawienia i Jonathan z miejsca zdecydował, że musi je chwycić i pociągnąć. Chciał zatrzymać przy sobie tego królika, którego zaczął ścigać właściwie z nudów i z powodu tego, że był naprawdę przystojnym mężczyzną, do tego jeszcze miał te zabawne uszy wróżki, które wzbudzały w Jonathanie dodatkowe zainteresowanie i nie zamierzał tak łatwo odpuszczać. Rzadko kiedy trafiał na kogoś, za kim naprawdę chciał ganiać, kto intrygował go na tyle, by próbował poświęcić mu więcej swego czasu, którego co prawda miał zawsze w nadmiarze, ale umiał znaleźć rzeczy ciekawsze, niż próby podboju. A może, czego nie dało się wykluczyć, znudził się już tym kiwaniem palca, które z miejsca prowadziło kogoś do jego łóżka? Trudno było mu powiedzieć. Ale patrząc na Łowcę czuł, jak przechodzi go przyjemny dreszcz, czuł, jak coś go wciąga, jakby wzywa, jakby pociąga. Umiał wyobrazić go sobie u swego boku, umawiał wyobrazić sobie sploty jego mięśni drżących wtedy, gdyby tego chciał. Wyobraźnia jednak mu nie wystarczała. Nie przy nim.
Kiedy Lennan przyjął piwo, Jonathan uznał to za niewielkie zwycięstwo, aczkolwiek musiał przyjąć je na warunkach podyktowanych mu przez siedzącego przed nim mężczyznę. Skoro chciał grać dalej w tę grę, musiał umieć przyjmować porażki, tylko po to, by móc wyprowadzić po chwili odpowiedniejszy atak, który trafi dokładnie tam, gdzie miał dotrzeć. Na całe jednak nieszczęście Łowca sięgnął po broń tak ostrą, że wbiła się głęboko w czarownika, że trafiła dokładnie tam, gdzie trafić zapewne miała. Zbudził demona, który rzeczywiście w nim był, który faktycznie w nim drżał i czekał jedynie na to, by się w pełni objawić. Mrok, jaki go ogarnął, jedynie pozornie skupił się na tej prostej zmianie koloru włosów i przygaszeniu, on spowił go aurą, która była wyczuwalna dla Lennana, bo trudno byłoby ją zignorować i można było swobodnie założyć, że nie tylko jego rozmówca zorientował się, że coś jest nie tak. Dla siedzących w pobliżu ludzi było to jednak odczuwalne jedynie jako swoiste obniżenie temperatury rozmowy, było to jak napięcie, jakie nagle pojawia się pomiędzy dwójką osób, która postawiła jakąś sprawę na ostrzu noża. I tak właśnie było tutaj. Bo coś właśnie drżało na granicy zastanawiając się chyba, czy powinno przekroczyć ją w jedną, czy też drugą stronę. Jaki był właściwy ruch? Słowa Jonathana przecięły ciszę niczym najprawdziwsza stal, wbiły się ze zgrzytem w atmosferę, jaka im towarzyszyła, a muzyka i hałas, jakie do tej pory ich otaczały stoczyły się jakby na drugi plan. I wtedy Łowca pochylił się w jego stronę przez co znajdowali się teraz dość blisko siebie i mimo wszystko Jonathan poczuł gorącą iskrę, jaka nagle pomiędzy nimi przeskoczyła, choćby tylko on ją wyłapał. Patrzył z bliska w oczy Lennana, a w jego własnych nadal czaił się mrok tak prawdziwy i namacalny, że większość z całą pewnością by przed nim uciekła.
- Skąd ta pewność? - zapytał cicho, a jego głos nadal był ostry i Lennan spokojnie mógł poczuć, jak od niego po jego kręgosłupie biegnie dreszcz. Jeśli ta ciemność, ten mrok go wciągał, to z całą pewnością teraz mógł go pochłonąć. Dla czarownika obecnie nie było nic innego dookoła nich, jakby faktycznie zapadli się w sobie, jakby pochłonęła ich czarna dziura, a on miał pełną świadomość tego, że to właśnie on jest tą ciemnością, która pożera wszystko, co dobre. - Może ja jestem samą ciemnością, demonem wprost z piekielnych czeluści, który zjawił się tutaj by dręczyć cię właśnie dlatego, że w tobie nie ma żadnej skazy. Może jesteś tym irytującym aniołem, w którego zdajesz się nie wierzyć - dodał cicho nie odrywając od niego spojrzenia, a jego głos przypominał obecnie szept, który kojarzył się nieodzownie z człowiekiem, który chce zrobić komuś krzywdę. To był ten jad i ciemność, jaka faktycznie się w nim znajdowała, a Lennan wypuścił ją, otworzył Puszkę Pandory i teraz mierzył się z tym, co zaczynało z niej uciekać, jakby krok po kroku, jakby chciało udowodnić mu, że nie ma najmniejszego pojęcia, co jeszcze tam jest, tam w środku, tam, gdzie nie był w stanie dosięgnąć, tam gdzie jego wzrok nie był w stanie się dostać.
- Nie zapytałeś, czy już jej nie przekroczyłem - zauważył na to i zaśmiał się cicho, i chociaż wciąż był pogrążony w tym mroku, który otulał go obecnie niczym jakiś całun, to jego śmiech był dziwnie dźwięczny, wpadający w ucho, było w nim coś czarownego, coś, co niektórzy uznaliby nawet za uwodzicielskie. Przekrzywił głowę, a następnie uniósł nieznacznie powieki, zaś jego oczy ponownie rozbłysnęły, jakby Jonathan jednym jedynie machnięciem ręką pozbawił je mroku, jakby bez najmniejszego problemu wydostał się z niego, jakby zrzucił go niczym jakieś wierzchnie okrycie. Czy zatem w pełni zapadł się w sobie dosłownie przed chwilą? A może tak naprawdę było to jedno z jego zagrań, które miało doprowadzić do tego, żeby to Lennan się odsłonił? Bo mimo wszystko czarownik spostrzegł ożywienie Łowcy, które spowodowało, że serce najpierw uderzyło mu mocniej, a następnie w dość ironiczny sposób przypomniało mu, że właśnie po to żyli tacy, jak jego rozmówca. By ścigać mrok. By pozbawiać życia każdego, kto chociaż nieco odstawał od jakiś norm, które sami ukuli. W jego mniemaniu było to dość niesprawiedliwe i wręcz kapało swoistą hipokryzją, ale nie powiedział tego na głos. To nie była chwila na to, by pociągać za ten akurat sznurek, by sięgać po tę nić. Na to miał jeszcze nadejść czas. Niemniej jednak Jonathan bez najmniejszego problemu dostrzegł coś, co mógłby zaklasyfikować jako podniecenie, to zaś było czymś, co niemalże przydało mu ostrogi. Tak samo jak ten uśmiech pełen satysfakcji, jaki pojawił się właśnie na twarzy Lennana, a on patrzył na niego z tak niewielkiej odległości.
- Łączy. Więcej niż widzisz, niż chcesz przyznać i niż oczekujesz - odpowiedział na to równie cicho.
I’ll keep mine and you keep yours
We all have our secrets
We all have our secrets
You were always faster than me
I’ll never catch up with you
With you
|